Diagnoza POChP nie wystarczyła, żebym przestała palić. Dopiero pandemia i strach przed COVID-19 zmusiły mnie do walki o swoje zdrowie

Paliłam od 16 roku.

Do czterdziestki puściłam z dymem mnóstwo pieniędzy, a także swoje zdrowie. Okazało się, że wydolność moich płuc jest bardzo niska, a ja dostaję zadyszki przy najmniejszym wysiłku. Z czasem pojawiła się u mnie niechęć do wysiłku fizycznego z obawy i lęku przed dusznością. Poczułam się ograniczona, mniej sprawna, a więc gorsza. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że depresja, jaką u mnie stwierdzono, a którą łączyłam z atmosferą w pracy, może być wynikiem POChP. A także zespołu odstawiennego, ponieważ pierwszym zaleceniem terapeutycznym, jakie otrzymałam było: rzucić papierosy. Przyznam się do czegoś okropnego: nie wiem, czy bym rzuciła palenie, gdyby nie pandemia. Świadomość, że jestem zagrożona na cięższy przebieg COVID-19 w związku z POChP, na które choruję, podziałała jak sole trzeźwiące.

Ostatni mach

Mój pulmonolog powiedział bez ogródek: „Paląc nadal, wykończy się Pani szybko i boleśnie. Proszę wyjść z przychodni, zapalić, pociągnąć ostatniego pożegnalnego macha, czy dwa, zgasić. I nie zbliżać się więcej do popielniczek. Nie obiecywać sobie, że od jutra, od nowego miesiąca czy po imieninach. Nie. Teraz, zaraz, za kwadrans”.

Żeby moje poświęcenie miało sens, ofiarę musiał też ponieść mąż. I tak zasiedliśmy, zamknięci w lockdownie w czterech ścianach, przerażeni wizją choroby i bez możliwości zapalenia, dla rozładowania nerwów. To było straszne. Praca on-line właściwie sprzyjała, ponieważ minimalizowała ryzyko wybuchu i wywołania konfliktu, co w realiach biurowych niechybnie miałoby miejsce. Ale jednocześnie siedzenie w zamknięciu wyostrzało etapy niespotykanych wcześniej spięć między nami, a potem fazy rezygnacji i zapadania się w sobie. Ja potrafiłam godzinami bezmyślnie gapić się w telewizor, nie wiedząc co się dzieje na ekranie. To był klasyczny stupor. Ale przychodziły też fale wewnętrznego roztrzęsienia, myśli samobójcze. Zwłaszcza podczas wielu bezsennych nocy.

Mąż był silniejszy i to on poradził, a właściwie nakazał mi umówić konsultację online z lekarzem psychiatrą. Natychmiast dostałam leki antydepresyjne i to ponoć takie, które łagodzą napięcia związane z walką z nałogami. Poczułam dużą ulgę. Leki podziałały. Ale powiem jedno: przez wiele tygodni tego zamknięcia w strachu zapłaciłam solidną karę za swoją lekkomyślność.

Palenie we śnie

Teraz jak palę, to tylko we śnie. A zamiast paczki papierosów noszę w torebce inhalator. Pandemię przetrwałam, nie panikuję już jak wtedy. Mam jednak wiele obaw związanych z przyszłością. POChP może postępować i prowadzić do inwalidztwa. Właściwie już należę do niepełnosprawnych z powodu słabej wydolności płuc. I, niestety, nie jest to choroba z gatunku błahych, o których lekarz ci powie: „na to się nie umiera”. Ale jestem pod stałą opieką lekarza, jestem leczona farmakologicznie i co najważniejsze – nie palę.

NPS-PL-NP-01013-07-2023

Znalazłem ten artykuł:

Udostępnij tę stronę:


Może zainteresuje Cię również…

Kiedy płuca mają dość… POChP czyli moje życie w chmurach destrukcji

Dowiedz się więcej

Dostałem diagnozę POChP

Dowiedz się więcej

Wysoka cena, którą zapłaciłem

Dowiedz się więcej