W celu poprawnego wyświetlania strony, prosimy o używanie nowszych przeglądarek internetowych takich jak np. Google Chrome lub Microsoft Edge.
Przez lata byłam pielęgniarką środowiskową, a potem opiekunką chorych długoterminowo. Miałam i mam w rodzinie bliskich, chorych na różne przypadłości. To wszystko sprawiło, że posiadałam wiedzę o schorzeniach kardiologicznych takich jak nadciśnienie i cukrzyca i potrafiłam zareagować, gdy mnie samą dopadły. Jednak w małym miasteczku opieka lekarska nie jest na takim poziomie jak w dużych miastach. Czasem człowiek ma swoje zdrowie we własnych rękach, wtedy ratuj się kto może.
Mam w domu aparat do mierzenia ciśnienia i glukometr. Okazało się to zbawienne. Kiedy szykowałam się do operacji wymiany stawu biodrowego, zaczęłam odczuwać skoki ciśnienia, co kładłam na karb nerwów przedoperacyjnych. Zaczęłam więc, jak zaleciłby każdy lekarz, monitorować ciśnienie, sumiennie dzień po dniu mierząc i zapisując wyniki. Początkowo było to tzw. ciśnienie skaczące, czyli niejednostajnie podwyższone - raz dobre, raz za wysokie. Pewnego dnia zdarzyło mi się zobaczyć wynik 230. Żarty się skończyły, pomyślałam i wezwałam sama do siebie pogotowie.
Zachowałam zimną krew bo jedynym symptomem był ucisk z tyłu głowy. Z racji swojej pracy jako pięlegniarka, miałam świadomośc, że taki skok ciśnienia może oznaczać poważne kłopoty. Lekarz, który przyjechał karetką, pochwalił mnie za właściwą reakcję i potwierdził, że wynik jest wysoki. Dostałam tabletkę pod język na zbicie ciśnienia, zrobiono mi także EKG.
I tu – niespodzianka - lekarz stwierdził, że prawdopodobnie przeszłam kiedyś zawał skoro widzi jego ślad w zapisie. Byłam zaskoczona. Nie pamiętam sytuacji, która wskazywałaby na zawał. Nie było omdleń, ani charakterystycznego bólu zamostkowego. Musiałam przejść to całkiem bezobjawowo. Ponieważ rzecz miała miejsce w przeszłości, a stan obecny mi się ustabilizował, nie zotałam przewieziona do szpitala, dostałam jednak skierowanie do kardiologa. I tu zaczyna się rzecz o tym, jak wygląda opieka zdrowotna na tzw. prowicji.
Mieszkam w mieścinie, liczącej 5,5 tysiąca mieszkańców, położonej na granicy z obwodem kaliningradzkim. U nas nie ma żadnego lekarza specjalisty, tylko przepracowani lekarze rodzinni. Kardiolog? Musiałabym jechać kawał drogi, więc – choć to nierosądne – przyznam - zrezygnowałam. Od miejscowego internisty dostałam leki, które mi ustabilizowały ciśnienie. Z punktu widzenia mieszkańców dużych miast, taka postawa wyda się nieodpowiedzialna. Ale proszę mi wierzyć: w niektórych regionach opieka zdrowotna leży, a o profilaktyce nie ma co marzyć. Jeszcze do tego wróce a propos cukrzycy.
NPS-PL-NP-00934