W celu poprawnego wyświetlania strony, prosimy o używanie nowszych przeglądarek internetowych takich jak np. Google Chrome lub Microsoft Edge.
Anita przez dwadzieścia pięć lat walczyła z migreną. Kilka miesięcy temu opowiadała nam o swoich zmaganiach, w których próby picia kawy z cytryną były „rozkoszną degustacją”. Chwytała się wszystkiego, by z czasem nauczyć się współistnieć ze swoją chorobą. Jak mówiła - z „przyjaciółką”. Ale to już za nią!
Wracamy do jej historii, ponieważ wygląda na to, że nastąpił przełom. Co zaskakujące, nadszedł z całkiem innej strony niż się Anita spodziewała.
- Odpukam w niemalowane drewno, żeby nie zapeszyć, ale mam chyba migrenę z głowy – mówi pacjentka. – Zawsze sądziłam, że moja choroba ma charakter hormonozależny. A to dlatego, że - podobnie jak moja mama - pierwszego napadu dostałam w okresie dojrzewania, gdy miałam 13 lat. Liczyłam, że tak jak matka pożegnam „globusa histericusa” wraz z przekwitaniem. Tymczasem, niezależnie od wygaszania się mojego czasu płodności, wyszło na jaw, że mam problem z nadciśnieniem. Wcześniej byłam raczej niskociśnieniowcem, więc nie stąd brała się moja migrena. Natomiast wygląda na to, że leki na nadciśnienie zadziałały też przeciwko tym upiornym bólom głowy. Traktuję to jak cudowny zbieg okoliczności.
Migrena jest zespołem objawów. Może w moim przypadku jest więc tak, że wywoływał ją zespół różnych przyczyn. I oto, teraz gdy przekwitam i biorę lek na nadciśnienie, mam względny spokój.
Nie dzieje się tak, że głowa nie zaboli wcale, ale to już bułka z masłem w porównaniu do tego, co było kiedyś.
NPS-PL-NP-01220-03-24