Odkąd pamiętam, czułam więcej. Dużo chorowałam. I miałam „takie smutne oczy”. Nie mówiono jeszcze o depresji.

Getty Images/ Fizke

Zawsze miałam smutne oczy. Ludzie często pytali mnie „co się stało?”, kiedy się nie uśmiechałam. Na wiele sytuacji reagowałam, w porównaniu z innymi, jak nadwrażliwiec. Jeden z przykładów: na zakończenie szkoły podstawowej płakałam jako jedyna w klasie. Moja młodość przypadła na czas, zanim zaczęto głośno mówić o depresji. Długo nie wiedziałam, że z nią właśnie się zmagam – mówi Katarzyna, lat 52.

Między melancholią a dołem

- Teraz wiele rzeczy mi się zgadza. Przypominam sobie, że szlochałam, gdy rodzice wyjeżdżali po wizycie u mnie na koloniach; że przeżywałam kłótnie i ciche dni z przyjaciółkami, a one wszystkie wydawały mi się dużo odważniejsze, bo ja w wielu sytuacjach byłam zlękniona. W młodości uwielbiałam smutne piosenki i poruszały mnie mocno biografie tych, którzy odeszli przedwcześnie. Ale czy szok na wieść o śmierci Kurta Cobaina ma przesądzać o chorobie?

Czułam, że czuję więcej i mocniej niż rówieśnicy. Miałam świadomość, że jestem od nich dojrzalsza i że to ma związek nie tylko z inteligencją czy wiedzą. Jeszcze tego pojęcia nie znałam, ale sama sobie przyznawałam status starszej duszy. Zresztą dorośli potwierdzali, że rozmawia im się ze mną jak z równym sobie, a ja czułam, że to jest w pewnym sensie przerażające. Potrafiłam zaskoczyć dojrzałością, która nie mogła płynąć z doświadczenia, jak wtedy, gdy po wakacyjnej wędrówce po cmentarzu wprawiłam w osłupienie ojca, mówiąc; „śmierć jest najstraszniejsza dla tych, co zostają”.

Sygnały ciała

O dolegliwościach psychosomatycznych i powiązaniu psychiki ze stanem zdrowia, dowiedziałam się chyba na studiach. Wiem, że byłam chorowitym dzieckiem i w pierwszym roku życia podobno płakałam i krzyczałam niemal cały czas. Nie wiadomo, dlaczego. Po śmierci babci zachorowałam na anginę, a potem na kilka jej nawrotów. Skończyło się zapaleniem mięśnia sercowego i dwumiesięczną terapią farmaceutyczną w Instytucie Reumatologii. Tam zresztą też przez pierwsze dni wylewałam hektolitry łez, jak mało które dziecko. Najważniejsze jednak, że dzięki terapii moje serce wyszło z tej opresji bez szwanku. Przynajmniej pod względem fizjologicznym.

Potem nadeszła młodość i miłosne porywy serca. Ale w tej sferze nie byłam płaczką jak moje przyjaciółki. Po dramacie w relacji z chłopakiem one rzucały się na łóżko i szlochały z twarzą w poduszce. Tymczasem ja zastygałam jak sopel lodu. Chłód czy rodzaj przykurczu w każdej komórce ciała, aż po czubki palców – tak bym to opisała. Kiedy zakochałam się szczęśliwie i wychodziłam za mąż, na tydzień przed ślubem zlodowaciałam, bo uświadomiłam sobie, że opuszczam dom rodzinny. Noc poślubną… przepłakałam.

Nadal wtedy nie szukałam pomocy. Dopiero kolejne sygnały ciała – stany lękowe, ataki paniki, a wreszcie operacja – spowodowały, że trafiłam w ręce fachowca. I padło słowo – depresja.

NPS-PL-NP-00884-04-2023

Znalazłem ten artykuł:

Udostępnij tą stronę:


Może zainteresuje Cię również…