W celu poprawnego wyświetlania strony, prosimy o używanie nowszych przeglądarek internetowych takich jak np. Google Chrome lub Microsoft Edge.
Jan, pomimo skończonej siedemdziesiątki, zachowuje dobrą formę i szczupłą sylwetkę. Pilnuje regularnych badań - także tych „męskich”, jak PSA. A jednak mija dokładnie rok, kiedy usłyszał poważną diagnozę. Dziś wie, że trzeba było znacznie wcześniej umówić się do urologa. teraz ma ważny apel do dojrzałych mężczyzn.
Jak się zorientowałem, że coś jest nie tak? Nie od razu. Jak większość facetów w tym wieku miałem problem z nocnym wstawaniem do toalety. Wiadomo, parcie na pęcherz, a potem konieczność szybkiego oddania moczu... Nie martwiło mnie to jednak, bo jestem obowiązkowy i dość regularnie robiłem sobie PSA. Jest to badanie krwi, które mierzy poziom antygenu swoistego dla prostaty. Kiedy ma się podwyższony poziom, może to oznaczać raka prostaty, ale też zapalenie prostaty lub jej przerost. Mój wynik nigdy nie przekroczył 1,86 ng/ml.
Za bezpieczną granicę między 60. a 69. rokiem życia uważa się wynik do 4,1 ng/ml, a powyżej 70 roku życia do 4,4 ng/ml.
Dlatego nie uznawałem za konieczne pójść do urologa – na szerszą diagnostykę. Jednak w końcu stwierdziłem, że nie ma wyjścia, kiedy pojawił się ból podczas oddawania moczu i wstawałem już nawet po 10 razy w nocy.
Miałem obawy przed wizytą. Chodziło o badanie per rectum, czyli ocenę prostaty przez odbyt, która pozwala lekarzowi wyczuć nieprawidłowości w strukturze gruczołu. Dziś uważam, że gdybym wcześniej poddał się temu badaniu, nie musiałbym podjąć długotrwałego leczenia. I może oszczędziłbym nerwów mojej rodzinie. W każdym razie lekarz od razu stwierdził, że mój gruczoł krokowy jest masywnie przerośnięty, co sugeruje chorobę i niezbędna jest dalsza diagnostyka.
I tu muszę przyznać, że wbrew moim obawom - samo badanie może nie należy do najprzyjemniejszych, ale na pewno nie stanowi aż takiego wyzwania, jak się nam, facetom, zdaje. To tylko chwila, a jak ważna, bo może uratować życie.
Urolog skierował mnie na dalsze badania: tomografię komputerową, rezonans magnetyczny i scyntygrafię. Wykonuje się je, aby sprawdzić, czy rak rozprzestrzenił się poza prostatę, np. do kości lub innych narządów. Od razu chciałbym to wyraźnie podkreślić, że w Polsce leczenie raka prostaty jest w całości refundowane, czyli bezpłatne. I to w każdym ośrodku medycznym, także tym prywatnym. To wiele ułatwia.
Nasuwa się oczywiście pytanie – czy się bałem? Czy groźba poważnej choroby mnie przerażała? Nie… Jestem racjonalny do bólu. Nie snułem czarnych scenariuszy, po prostu uruchomiłem swoje wrodzone cechy, czyli zaradność i zadaniowe podejście do życia. Zawodowo byłem handlowcem w branży nieruchomości, umiałem ocenić ryzyko, ale też korzyści z działania. Wyszło mi, że wyłącznie konstruktywne podejście ma tu sens.
Zabrałem się z miejsca za umawianie terminów swoich badań. Miałem skierowania, wyszukiwałem ośrodki wykonujące odpowiednią diagnostykę i wybierałem te, które oferowały jak najbliższy termin. Byłem skuteczny: odbyłem wszystkie badania w dwa miesiące - to błyskawiczny czas, bo zwykle trwa to znacznie dłużej. Na wszystkie badania, a potem także zabiegi, zawsze jeździłem sam, nie chciałem mieć przy sobie żony czy synów, bo widziałem, ile stresu ich to kosztuje… Lubię mieć na wszystko wpływ, decydować o sobie.
Zlecono mi też biopsję, która polega na pobraniu próbek tkanki prostaty do analizy histopatologicznej. Potwierdza obecność nowotworu oraz pozwala określić stopień jego zaawansowania na podstawie skali Gleasona. Ostateczna diagnoza brzmiała: rak prostaty.
NPS-PL-NP-01342-12-24